19 twarzy Przeglądu
Bernardyny
Nie pamiętam, która to była edycja, ale przygotowywałem kolejne wspólne spotkanie w chacie góralskiej w ośrodku GeoVita, na peryferiach Lądka. Miejsce było znakomite, bo hałas nikogo nie niepokoił, mieliśmy też dach nad głową, bar, toalety, ognisko – czyli wszystko, co potrzebne, aby zrobić party na pięćset osób. Nie chciałem jednak powtarzać schematu z roku poprzedniego i poszukiwałem jakiegoś oryginalnego pomysłu na wieczór. Wymyśliłem, że alkohol będzie serwowany w sposób niekonwencjonalny, mianowicie przez bernardyny. Psy bernardyny. Miało to podkreślić element górski podczas imprezy i zaznaczyć niezwykłą rolę tych pożytecznych zwierząt, które niosły pomoc człowiekowi w potrzebie.
Do niesienia pomocy, jak wiadomo, niezbędny jest koniak. W tym celu zleciłem wykonanie czterech dwulitrowych drewnianych beczułek z kurkiem i odpowiednim paskiem na szyję zwierzaka. Znalazłem też ludzi, którzy mieli psy gotowe podjąć się trudnej roli ratowników. Nie było czasu na próbę generalną. W dniu imprezy tłum zaczął wypełniać chatę i cały czas napierał. Zauważyłem, że zwierzaki robią się niespokojne, co zinterpretowałem jako zwykłą tremę przed głównym występem w roli – jak by nie było –gwiazd wieczoru. A potem cały scenariusz niestety się załamał. Pierwszy bernardyn w ogóle odmówił współpracy i za nic nie chciał uczestniczyć w działaniach ratunkowych, drugi również nie zrozumiał szlachetnej misji i od razu uciekł w okoliczne lasy. Z pełną beczułką. Trzeci, co prawda, przechadzał się z wśród ludzi, ale kiedy znaleźli się śmiałkowie, którzy manifestowali potrzebę ratunku, przyklękając przy nim i sięgając do beczułki, warczał groźnie, odsłaniając krwiste dziąsła i imponujące kły. Czwarty natomiast postanowił bawić się razem z nami i skakał na ludzi…
El Dupa
Nazwa nic mi nie mówiła. Oczywiście kojarzyłem i słuchałem Kazika Staszewskiego, ale zarówno zespół jak i jego repertuar był dla mnie ciekawą zagadką. Jeszcze bardziej zastanawiające było to, że to menedżerka zgłosiła się do mnie z propozycją. Dotychczas w podobnych sytuacjach to ja zabiegałem o termin i kontrakt. Dopiero po czasie dowiedziałem się, że mimowolnie byłem organizatorem drugiego oficjalnego występu tej niezwykłej formacji. Swój debiut mieli nieco wcześniej w zakopiańskim „Pstrągu”. Umowę podpisałem w jednej z wrocławskich kawiarni, we wrocławskim Ośrodku Kultury i Sztuki zaprojektowano i wydrukowano świetne plakaty, przygotowania ruszyły pełną parą.
O przyjeździe artystów z samej Warszawy zaczęło być głośno w okolicy i wtedy lądecki burmistrz postanowił osobiście uczestniczyć w tym ważkim kulturalnym wydarzeniu. Chłopaki z zespołu wpadli na pomysł, aby wykorzystać nasz projektor i alternatywnej muzyce towarzyszył jeszcze bardziej alternatywny film jako scenografia. Ludzie bawili się znakomicie, zwłaszcza przy takich numerach jak „Natalia w Brooklinie” czy „Prohibicja”, ale na twarzy burmistrza malowała się lekka konsternacja. Ani niepedagogiczne picie piwa na scenie, ani inne prowokacyjne zachowania, ani repertuar najwyraźniej nie przypadły mu do gustu, a był emerytowanym pedagogiem i wieloletnim dyrektorem jednej z lądeckich podstawówek. Wiedziałem, że w najbliższy poniedziałek zdecydują się moje dalsze losy jako gminnego animatora kultury.
Zgodnie z przewidywaniami zaraz po imprezie zostałem wezwany przed oblicze zarządu gminy. Długo i z pełnym zaangażowaniem przekonywałem, że teraz w Warszawie to właśnie taka jest ta sztuka i kultura. Nie wiedziałem wówczas, że podczas koncertu chłopaki wykazali się dużym wyczuciem i nie zagrali najbardziej obscenicznego numeru pt. „220 volt”. Udało się! Mogłem robić Przeglądy dalej. A tym krótkim wspomnieniem dziękuję zespołowi za tamten koncert, rewanżując się za podziękowanie, jakie pod naszym adresem umieścili na swojej pierwszej płycie.