19 twarzy Przeglądu
Pusty
Jakiś czas temu, opublikowałem w „NPM” tekst o pustelniku z Cierniaka. Dla mniej zorientowanych dodam, że jest to zalesiona góra o kształcie regularnego stożka wznosząca się w paśmie Gór Złotych nad doliną Białej Lądeckiej. Tytuł był dość przewrotny, bo ówczesny naczelny miesięcznika, który opublikował mój reportaż, nazywał się Piotr Pustelnik. Również dla mniej zorientowanych dodam, że jest to jeden z najlepszych polskich himalaistów. Tamtej wiosny, jako trzeci Polak – po Kukuczce i Wielickim – zdobył czternasty, ostatni ośmiotysięcznik i stał się w owym czasie jednym z dwudziestu ludzi na świecie, którzy skompletowali tzw. Koronę Himalajów. Sukces ten stał się pretekstem do spotkania z publicznością w kolejnej edycji Przeglądu Filmów Górskich, a mnie przypadł w udziale zaszczyt poprowadzenia tego wieczoru. Dodam, zaszczyt niespodziewany, bo zakomunikowany przez organizatorów dwa dni przed imprezą.
Poszukałem tu i ówdzie trochę różnych materiałów, wywiadów, opinii, aby zrobić ze spotkania jakiś wesoły event. Pomóc mi miały cytaty, trochę prowokacyjnie wyrwane z kontekstu aluzje, wytarte schematy rozmowy z prawdziwym alpinistą w rodzaju: co widać z samej góry? Co czuł pan na szczycie? No i ten najważniejszy: Czy widział pan yeti?
Tymczasem nasza rozmowa poszła w zupełnie innym kierunku. Piotr nie silił się na dowcipasy i nie sypał anegdotkami, ale opowiedział o tym, jak jest naprawdę. A jest tak, że za wszystkie swoje sukcesy musiał płacić swoje bardzo prywatne rachunki. Jest tak, że kilka szczytów zdecydował się odpuścić, kiedy stanął przed decyzją: sukces czy przyzwoitość. Jest tak, że zdarzają się chwile słabości i trzeba umieć się do nich przyznać. Jest tak, że do gór trzeba dojrzeć, a im bliżej kresu własnych możliwości, tym większy powinien być obszar refleksji nad tym, co się robi. Ta rozmowa to był znakomity przykład szacunku dla publiczności i szacunku dla siebie. Myślę, że tylko ktoś mający silne poczucie własnej wartości, przekonanie, że nie musi się z nikim ścigać, bo to, co robi, ma swój sens, że tylko taki ktoś nie boi się pokazać, jaki jest naprawdę. Piotr świadomie zrezygnował z kilku błyskotliwych górskich sukcesów i zajął się czymś najbardziej dla mnie istotnym – przywrócił alpinizmowi pierwotny sens, piękno, uczciwość. Przywrócił ten najbardziej szlachetny wymiar dyscyplinie, która nie do końca jest sportem, bo nie sposób porównywać poszczególnych osiągnięć. Trudno nazwać sportem dyscyplinę, w której trzyma się w rękach linę, na której wspina się partner, mając cały czas świadomość, że również w tychże rękach spoczywa jego życie. Albo jest się świadkiem zawstydzających chwil słabości i nigdy nikomu o takich chwilach się nie mówi. Nigdy! Tak, jak w którymś momencie dorasta do tego, że ma się odwagę mieć wrogów, tak dorasta się również do bycia sobą.
Wielkie dzięki dla publiczności, która tę szczerą i bardzo intymną rozmowę potraktowała nie jak tandetne spotkanie z ciekawym człowiekiem, ale jak osobiste wyznanie kogoś bliskiego.
Przesyłka
W poszukiwaniu filmów przez kilka kolejnych lat wysyłałem zaproszenia autorom, producentom, stacjom telewizyjnym, stowarzyszeniom górskim i gdzie tylko się dało. I niektórzy rzeczywiście filmy przysyłali. Nie zdziwiłem się, gdy któregoś dnia ze skrzynki na poczcie odebrałem bardzo wymiętą grubą kopertę pełną różnych pieczątek, znaczków i adnotacji. Przesyłka przyszła w regulaminowym czasie, więc nie było w tym nic nadzwyczajnego. Zdziwiłem się dopiero, gdy z jej wnętrza, wraz kasetą filmową, wydobyłem formularz zgłoszeniowy. Był z ubiegłego roku. Przyjrzałem się kopercie i dopiero wówczas zobaczyłem, jak była zaadresowana:
PRZEGLAD
ZBIGNIEW ZDROJ
EUROPE
Ze stempli wynikało, że wysłana została z himalajskiego Królestwa Bhutanu rok wcześniej i krążyła po całym świecie przez dwanaście miesięcy! Zaintrygowany zadzwoniłem na pocztę, aby dowiedzieć się jak, przy tak nieprecyzyjnym adresie, dotarła jednak w miejsce przeznaczenia. Okazało się, że po tułaczce przez kilka kontynentów, koperta trafiła w końcu do Polski i tu wędrowała od miasta do miasta, aż jakimś cudem dostarczono ją do Kudowy Zdroju. Tam na poczcie jakaś rezolutna dziewczyna, być może bywalczyni Przeglądu, skojarzyła, że może chodzi o Lądek i przekazała przesyłkę dalej. W lądeckim urzędzie pocztowym wielkich rozterek już nie było, kopertę wrzucono do przegródki Centrum Kultury i Rekreacji, organizatora Przeglądu. Ale to nie koniec historii. Film zrealizowany przez filmowca z Bhutanu, z mnóstwem błędów, ale porażający swoim autentyzmem, opowiadał kilkuletnim chłopaku, mieszkańcu górskiej wioski, który codziennie wstaje o czwartej rano, aby następnie iść cztery godziny do szkoły, a po powrocie z lekcji pomaga do wieczora rodzicom w niezwykle ubogim gospodarstwie. Chłopak opowiada o rodzinie, o codziennych kłopotach, o zwykłym życiu. Ten film nigdy by nie powstał i nie miałby tego niebywałego piętna autentyzmu, gdyby realizował go Europejczyk lub w ogóle przybysz z zewnątrz. Ktoś taki prawdopodobnie nie zdobyłby tego poziomu zaufania, aby nakręcić film tak autentyczny, szczery, wręcz intymny. Mimo wad warsztatowych film był przejmujący i wart uwagi. Pokazywał też, być może mimowolnie, jak ogromna przepaść dzieli nas od ludzi żyjących w innym świecie, gdzie pojęcie szczęścia, ubóstwa, niebezpieczeństwa odnosi się do zupełnie innych, dla nas niepojętych sytuacji.
Ten sam autor rok później, tym razem bez przygód, przysłał mi film o listonoszu, jakby puszczając oko do przygód poprzedniej przesyłki. Bohaterem filmu jest wieloletni pracownik centralnej poczty w Thimpu stolicy Bhutanu, od trzydziestu lat obsługujący swój rewir pocztowy. Rewir składa się z ogromnej doliny, którą listonosz wędruje z przesyłkami dwa tygodnie w jedną stronę. Niesie listy, gazety i nowiny ze świata. Nie ma żadnych polarów, goreteksów i trekkingowych butów z profilowaną wkładką. Całe jego wyposażenie to wełniany kaftan, sfatygowane kaloszei płachta folii, którą przykrywa się podczas noclegów. Jest dumny, że pracuje na rządowej posadzie i wykonuje odpowiedzialna misję. Po dostarczeniu przesyłek zabiera pocztę do Thimpu i kolejne dwa tygodnie wraca.
Filmy z Bhutanu były małą sensacją. Nie ma bowiem czegoś takiego jak „kinematografia bhutańska”. Bhutan to dość szczególne, nieco archaiczne państwo, mocno izolujące się od świata. Możliwość poznania tak autentycznych relacji z tamtego zakątka świata niewątpliwie była zdarzeniem wyjątkowym.