19 twarzy Przeglądu
Banan
Doktor Tomasz Banasiewicz człowiekiem ciekawym jest. Podejrzewam, że od zawsze. Któregoś razu zawitał do Lądka i Przeglądu spodobał mu się na tyle, że postanowił rozszerzyć swoje zainteresowania o produkcję filmów górskich. Każde ze zrealizowanych przez niego dzieł było wydarzeniem: kronikarskim, artystycznym, estetycznym, towarzyskim i obyczajowym. Jeśli dobrze pamiętam, to tych wydarzeń było chyba siedem. Obok relacji z wyprawy w tajemniczy masyw Roraimy znalazły się też opowieści (słynne opowieści!) czopka z bazy pod Diranem lub fabularyzowane przygody taternika, który doznaje znienacka nieludzkiego wręcz wzwodu, co uniemożliwia mu dalszą wspinaczkę na naszej Ścianie Ścian czyli Kazalnicy („Żądza”). Doświadczenia Banana z filmem były na tyle bogate i barwne, że poprosiłem go o napisanie rozdziału do przygotowywanej przeze mnie książki „Jak zrobić film górski. Nieporadnik”. Jest w tym rozdziale fragment, który opisuje twórcze zmagania autora. Chodzi o film „Emocje”:
Wciąż brakowało pewnych ujęć, które były niezbędne, pewnych kwestii, które musiały paść. Jedną z nich, naszym zdaniem kluczową, była wypowiedź starej kobiety – po tekstach uczestników wyprawy, tekstach prawdziwych twardzieli, takim solidnym „niedźwiedzim mięsie” – potrzebne nam było parę zdań osoby, która z racji wieku każdą formę wchodzenia do góry, łącznie z wędrówką po schodach utożsamia z olbrzymim wysiłkiem, czymś nieprzyjemnym. Miało to stworzyć rodzaj dystansu do afirmacji wspinania się, pokonywania kolejnych metrów w górę, pokazać pewną „afizjolgiczność” tego sportu. Żeby to zagrało, nasza aktorka musiała być na tyle leciwa, aby tekst o zmęczeniu w jej ustach brzmiał wiarygodnie, jednak w na tyle dobrej kondycji, żeby pokonać kilka razy schody. Poza tym musiała wyrazić chęć występu przed kamerą, no i wszystko to należało zorganizować w ciągu dosłownie kilku godzin.
− Mam! − powiedział mi Andrzej, gdy zapytałem go bez specjalnej wiary o potrzebną nam postać umiarkowanie dziarskiej staruszki − Moja ciotka! Ponad 80 lat, widać to po niej, ale wciąż w miarę aktywna. Poza tym lubi góry, jest otwartą osobą, powinna dać się namówić na udział w filmie. Aha, no i ma astmę, więc powinna dość spektakularnie sapać. − Lepszej rekomendacji nie było trzeba, dziarska staruszka o oddechu lokomotywy, gotowa do akcji za dwie godziny. To było to. Kiedy wpadliśmy do mieszkania cioci, widać było, że szykuje się ona do życiowej roli: makijaż, korale, najlepsza spódnica. Głupio nam było to powiedzieć, ale wyglądała, niestety, za dobrze. Krótka narada w chwili, gdy ciocia wyszła po ciasteczka.
− Andrzej, kurde, ciocia jest zbyt dziarska!
−Wiem, wiem, ale myślę, że po prostu przelecę się z nią ze dwa razy od parteru na samą górę, powinno być OK.
− A wie, co ma mówić?
− Z grubsza tak, ale powtórzymy jej jeszcze.
Tak więc, gdy ciocia wraca z kuchni, tłumaczymy jej istotę występu, szczególnie podkreślając zmęczenie, jakie ma malować się na jej twarzy, na to, że każdym gestem i słowem ma podkreślać niechęć do wędrówki w górę. Ciocia kiwa ze zrozumieniem głową, schodzi z Andrzejem na dół, po czym zaczyna mozolną wędrówkę do góry. Zerkam przez obiektyw, mozolność szyta jest grubymi nićmi, ciocia dziarsko wbiega na górę, krzywi się niemiłosiernie w grymasie wymuszonego zmęczenia. Trudno, myślę sobie, tekst, tekst jest ważny.
− Co pani sądzi o górach? − pytam zza kamery.
− Kocham góry, moje góry kochane i będę po nich zawsze chodzić…
Przez grzeczność trzymam jeszcze jakiś czas kamerę markując kręcenie, ciocia kończy swoją życiową frazę w stylu Tetmajera. Patrzy na nas czujnie, czekając na ocenę występu. Razem z Andrzejem nie szczędzimy słów pochwały, delikatnie jednak sugerujemy, że bardziej nam zależy na podkreśleniu wysiłku wiążącego się z wchodzeniem do góry, na zmęczeniu, niechęci do schodów. Ciocia kiwa ze zrozumieniem głową, schodzą w dół, Andrzej szepcze mi jeszcze tylko:
– Poczekaj, przegonię ciocię ze dwa razy i szybciej, żeby była naprawdę zmęczona.
– Tylko nie przesadź — mówię do niego, ale nie wiem, czy słyszy. Ciocia motywowana przez Andrzeja wchodzi raz i drugi. Za drugim razem już dużo ciężej stawiając nogi, dość głośno sapiąc. Na wysokie III piętro w starym budownictwie dociera z mozołem, urywany oddech, ruchy wykonywane z wysiłkiem… Taaa, to jest to, myślę patrząc w wizjer. Ciocia dochodzi do parapetu, chwyta się go kurczowo, sapie ciężko zaciągając powietrze. Rewelacja, zmęczenie cioci nie ulega wątpliwości.
– Czy może nam pani teraz coś powiedzieć o górach? – pytam głośno, wyraźnie, czując, wiedząc, że to jest to, że ta scena na pewno wchodzi do filmu. Ciocia nie odpowiada od razu, nie może złapać oddechu, w pewnym momencie z przerażeniem obserwuję, że lekko przymyka oczy, chwieje się… Przesadziliśmy – myślę w popłochu – zaraz biedna starsza pani nam zemdleje. Na szczęście oddech powoli wraca do normy, ciocia zerka w stronę kamery i, wciąż mocno sapiąc, zaczyna:
– Kochane góry, jakie wy jesteście męczące, dużo dajecie krajobrazów, ale zdobycie was jest już trudne, ale pójdę, będę chodziła, bo was kocham z całego serca… – Z wrażenia nie wyłączam kamery (na szczęście), słucham wypowiedzi cioci z podziwem dla niezłomności jej ducha. Tekst, czy raczej wiersz, trwa jeszcze z pół minuty. Zerkamy na siebie z Andrzejem, nie mając pomysłu jak wytłumaczyć, o co nam chodzi. Andrzej zdesperowany, zerkając na zegarek (już dawno przekroczyliśmy planowany czas kręcenia tego ujęcia) mówi wprost:
– Ciociu, pięknie, bardzo fajnie to wyszło, ale potrzebujemy jeszcze taką scenkę, w której my zapytamy cię o podchodzenie pod górę, a ty powiesz, że bardzo cię to męczy. Dobrze?
– Dobrze, Andrzejku.
– No to wypróbujmy. Niech ciocia powie: „męczy mnie to wszystko”.
– Męczy mnie to wszystko.
– Super, trochę tylko tak z większym przekonaniem.
– Męczy mnie to wszystko!
– O, właśnie o to chodziło.
No to jeszcze raz podchodzimy Jeszcze tylko krótka scysja z sekutowatą sąsiadką, która zrzędliwie zastanawia się, czy ona ma ochotę, żeby jej klatka schodowa była w jakimś tam filmie i ciocia podchodzi. Zamaszyste wymachy rękoma, bardziej przypominające łagodny rzucik padaczki niż zmęczenie, ale już trudno, nie mamy siły na dyskusję, powtarzanie. Tekst, niech padnie wreszcie ten tekst i lecimy to montować.
– Co pani sądzi o podchodzeniu pod górę? – pytam z nadzieją.
– Kocham góry i chociaż męczy mnie to wszystko, będę chodziła…
Kamera stop, scena stop, wszystko, cholera, stop. Ciocia wygrywa bezapelacyjnie. Załatwiła nas na cacy. Jesteśmy bezradni, wizja występu w roli dziarskiej, mimo swych lat, pełnej woli życia osoby, jest w cioci zakorzeniona tak silnie, że na nic nasze namowy. Zwijamy sprzęt, żegnamy się grzecznie i, tłumiąc śmiech, zbiegamy na dół. I kiedy w końcu, w gotowej wersji filmu znajdzie się wierszyk na temat gór w wykonaniu cioci, to dopiero wtedy dociera do nas, że ten tekst jest bardziej na miejscu niż to, co próbowaliśmy wydusić z niej wbrew jej woli.
Na wspólnie prowadzone licytacje górskich pamiątek w Samotni (chodzi o Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy) Banan – mocno zajęty człowiek – przybywał zazwyczaj w ostatniej chwili, w ciemnościach, z całą rodziną, wielkim plecakiem, sankami, wanienką do kąpania maleństwa i „redukcją” na zbyt duży otwór w schroniskowej toalecie czyli przenośnym „sedesem bonsai”. Jedno z wydarzeń licytacji wzbudziło poruszenie daleko poza Samotnią. Licytowane były śnieżne ślady yeti. Ślady osobiście zrobił Banan przed schroniskiem, odciskając swoje stopy oraz zostawiając duży – aby nie było wątpliwości, że chodzi o yeti – ślad moczu. Dowód istnienia Człowieka Śniegu został wniesiony na tacy przed publiczność. Licytacja szła nadspodziewanie dobrze i zakończyła się okrągłą kwotą bodaj dziesięciu tysięcy złotych. Szczęśliwym nabywcą został Leszek Czarnecki (tak, tak, ten Leszek Czarnecki od Getin Banku i Sky Tower). Zastanawialiśmy się, jak zareagują giełdy: Czarnecki inwestuje w siki Banana! Pewnie coś wie!? Może rzeczywiście warto?… Banan postanowił jednak nie wyprzedawać się do cna i oszczędził nam emocji związanych z gwałtownymi wahaniami notowań.
Kilka lat temu Banan obchodził czterdzieste urodziny. Niestety (albo na szczęście) nie było mnie tam. Wiem jednak z relacji wielu wiarygodnych świadków, że było to kolejne spotkanie z ciekawym człowiekiem. Naturalna dynamika tego spotkania sprawiła, że jeden z uczestników skaleczył się w głowę. Przez licznych na imprezie lekarzy został fachowo opatrzony i odstawiony do dyżurującego szpitala. Aby dyżurny lekarz wiedział skąd przybywa ranny, za zwoje bandażu na głowie miał powtykane kolorowe świeczki z urodzinowego tortu. Wyglądał jak ognisty ptak. Przez chwilę on też był ciekawym człowiekiem…
Niedawno Banan kupił wieżę ciśnień w jednej z wielkopolskich miejscowości. Bo była okazja. Wśród wszystkich wież ciśnień ta była do kupienia za naprawdę przyzwoitą cenę. Po co? Takie pytanie może zadać tylko dyletant, który nie oglądał „Hydrozagadki”: Dobrze jest łączyć przyjemne z pożytecznym i dobrze jest mieć wieżę ciśnień. Może lekko zmieniłem tę kwestię, ale przecież chodzi sens…
Z drugiej strony ten sam Banan to jak najbardziej habilitowany doktor, profesor i wykładowca poznańskiego Uniwersytetu Medycznego, długoletni ratownik Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, lekarz-wolontariusz spędzający całe miesiące w najbardziej niebezpiecznych zakamarkach Afryki.
A niedawno Bananowi urodził się syn. Dostałem esemesa: Niech żyje Bruno! Pępkówka będzie 20.04.2012 i będzie to totalny odjazd! I to dosłownie o godzinie 18.45 odjedzie odjechany tramwaj pępkowy z Placu Wielkopolskiego, więc punktualność konieczna. Przewidziana moc atrakcji, potem tramwaj zawiezie nas do Starego Kina. Jeńców nie bierzemy!”.